Kettlebell – siła równowagi

 

WO: Jedna z zawodniczek powiedziała kiedyś, że kettlebell jest sportem, który tworzy poczucie, że nie tylko Twoje ciało zaczyna wyglądać jak Ferrari, ale także zyskujesz siłę, która przypomina mocny, niezawodny i wydajny silnik Ferrari. Jak odniósłbyś się do tych słów? Zgadzasz się z takim stwierdzeniem?

MŁ: Dokładnie tak jest. Tylko, żeby to dobrze zrozumieć, trzeba zacząć trenować. Jest to na tyle kompleksowa aktywność, że nie ma elementu, który by w ciele nie pracował i niewątpliwie jest to praca na najwyższym poziomie.

WO: To na czym polega trening w kettlebell?

MŁ: Najważniejszy jest odważnik, czyli kula z uchwytem. Trening kettlebell to wszelkiego typu ćwiczenia balistyczne, ćwiczenia angażujące całe ciało. Tzw. rwanie kettla do góry czy podrzucanie kettla, nie odbywa się jedynie przy pomocy siły rąk, ale bierze się z siły całego ciała. Zawodnicy podrzucają go tak, jak ciężarowcy podnoszą sztangę. Oczywiście jest to opis bardzo ogólny, bez zagłębiania się w szczegóły.

WO: Jak wygląda dokładnie to podnoszenie? Gdzie jest odważnik – po środku, po prawej czy po lewej stronie? Bo wiem, że sztangę podrzuca się obiema rękami, a kettla podnosi się jedną ręką.

MŁ: Jeśli mówimy o rywalizacji na poziomie zawodów, to wszystko zależy od konkurencji. Jest rywalizacja z dwoma kettlami, gdzie oba należy zarzucić na siebie, na wysokość klatki piersiowej, mając łokcie oparte o miednicę. W takiej pozycji podrzucamy kettle do góry, w taki sam sposób, jak ciężarowcy podrzucają sztangę, czyli podchodząc pod nie tak, aby maksymalnie odciążyć ręce.

WO: Wszystko to wykonujecie jedną ręką?

MŁ: Tak, jedną ręką również. Robimy to jakby niesymetrycznie, angażując tylko jedną stronę ciała. W rywalizacji jest tak, że ręce można dowolnie zmieniać, wszystko zależy od reguł i przepisów obowiązujących na danych zawodach. Na przykład w konkurencji rwania, która trwa dziesięć minut, rękę można zmienić tylko jeden raz. Natomiast w konkurencjach długodystansowych, trwających pół godziny albo nawet godzinę, dozwolona jest zmiana rąk w każdym momencie, dowolną ilość razy.

WO: W takim razie nasuwa się pytanie: co z bezpieczeństwem i kontuzjami? Gdy wyobrażam sobie trenowanie dużym odważnikiem, jedną ręką, to wydaje mi się, że łatwo można się przechylić, przewrócić albo coś sobie naderwać. Kojarzy mi się to z bardzo niebezpiecznym zajęciem.

MŁ: Owszem, ale tylko to pozorne skojarzenie. Trening składa się z kilku etapów. Pierwszym i najważniejszym jest budowanie stabilizacji, nie tylko tej wewnętrznej kręgosłupa, czyli tzw. core. W skład core wchodzi też stabilizacja: barków, bioder, kolan i stóp. To wszystko, już na początkowym etapie, musi być opanowane do perfekcji. Jeżeli nie mamy core, czyli tej naszej wewnętrznej siły, wynikającej z napięcia brzucha i stabilizacji ciała, to jest tak, jakbyśmy mieli samochód, na przykład to wspomniane wcześniej, piękne Ferrari, ale z mało wydajnym silnikiem.

WO: To od czego trzeba zacząć ćwiczenia? Wracając do porównania – jak zacząć budować to Ferrari?

MŁ: Musimy nauczyć się podstawowych elementów, na przykład czworakowania, czyli choćby takich ćwiczeń, które wykonują małe dzieci, gdy uczą się chodzić. Cała reszta to już później tylko budowanie, wchodzenie krok po kroku, szczebel wyżej i dalej.

WO: Myślę, że warto przywołać genezę kettlebell. Rozmawialiśmy kiedyś, że nie jest to jeszcze sport popularny. Wiem tylko, że pochodzi z Rosji. Czy mógłbyś kilka słów powiedzieć skąd w tym kraju wziął się pomysł na tego rodzaju zawody? Podobno ta historia jest wyjątkowa?

MŁ: To prawda, historia jest dość ciekawa. Początki dyscypliny sięgają dawnych czasów, kiedy rolnicy używali kettla o wadze 16 kilogramów, czyli odpowiednika jednej pudy, do ważenia zboża. Pewnego razu zdarzyło się im poszaleć, oczywiście było to spotkanie zakrapiane alkoholem. Mężczyźni zaczęli się popisywać, kto lepiej taki ciężar udźwignie i podniesie. Po jakimś czasie przerodziło się to nawet w pokazy cyrkowe, następnie dołączono do nich element rywalizacji. W ten sposób dyscyplina się rozwijała, aż do organizacji zawodów. Oczywiście jest to historia opowiedziana w bardzo dużym skrócie.

WO: Podobno jeszcze jest ciekawy epizod ze służbami specjalnymi w armii rosyjskiej?

MŁ: Tak, około 1980 roku kettle zostały wprowadzone jako przedmiot obowiązkowy do szkół w Związku Radzieckim. Zauważono, że jeśli ludzie dbają o swój rozwój fizyczny, to stają się bardziej wydajni w pracy, cieszą się lepszym zdrowiem, a co za tym idzie, obniżają się koszty poniesione przez państwo na ich opiekę zdrowotną. Dlatego ten rodzaj aktywności został wykorzystany nie tylko w wojsku, w jednostkach specjalnych, ale ogólnie w militariach, jako podniesienie wydajności pracy żołnierzy. Niewątpliwie uprawianie tego sportu buduje niesamowitą wytrzymałość i odporność, pomaga radzić sobie ze stresem, ale także z wysiłkiem, który też jest w pewnym sensie stresogenny.

WO: Czy to prawda, być może zdradzimy teraz sekret, że jest to absolutnie obowiązkowy sport dla specnazu rosyjskiego?

MŁ: Nie wiem czy to tajemnica, ale tak, to prawda.

WO: Na Twojej stronie internetowej jest napisane, że kettle to taka przenośna siłownia. Czy sport ten powoduje przyrost masy ciała, a jeżeli nie – to dlaczego?

MŁ: Kettlebell lifting, czy w ogóle trening z kettlami, buduje ciało takim, jakie powinno być naturalnie. Tutaj nie ma mowy o nadmiernych przyrostach. Jeżeli mamy grupy mięśni, które są za mało rozbudowane w stosunku do tego, czego wymaga prawidłowa biomechanika ciała, to z pewnością braki te zostaną uzupełnione. Natomiast tam, gdzie tej masy jest zbyt dużo, to wszystko się zmniejszy. Ciało będzie wyrzeźbione proporcjonalne.

WO: Z tego co mówisz, to bardzo istotna jest świadomość własnego ciała i to jest niewątpliwie rola trenera. Czy znasz zawodników, którzy ćwiczyli bez niego?

MŁ: Oczywiście, znam takie osoby. Jednak moim zdaniem zawodnicy, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z kettlami, powinni robić to z udziałem trenera, a nawet dodam, że ze świadomym i mądrym trenerem. Profesjonalni zawodnicy, owszem, trenują sami, ale są to ludzie już świadomi swojego ciała, którzy mają wiedzę na temat biomechaniki, anatomii, budowania wydolności, metodyki treningu, a więc na pewno sobie nie zaszkodzą. Natomiast nie wyobrażam sobie, żeby osoba początkująca podnosiła taki ciężki sprzęt bez odpowiednich umiejętności. Tak, jak wspominałem, to jest najpierw budowanie stabilizacji, dopiero później poprawna technika, która jest dopiero kluczem do sukcesu.

WO: W takim razie jak długo trzeba ćwiczyć, żeby dojść do poziomu, w którym może nie jest się jeszcze mistrzem świata, ale już zaczyna się odczuwać przyjemność i ma się świadomość, że praca z kettlem przynosi satysfakcję, zarówno na poziomie ciała, jak i sprawności?

MŁ: Myślę, że stosunkowo szybko, ponieważ najtrudniejszym elementem jest budowanie tej świadomości i stabilizacji całego ciała, kontroli mięśniowej, i w ogóle szeroko pojętej kontroli.

WO: Miesiąc? Pół roku? Dwa lata?

MŁ: Myślę, że już po pół roku jesteśmy w stanie odczuć tego typu korzyści.

WO: Ktoś kiedyś powiedział, że przy kettlach wypracowuje się równowagę. To trochę tak, jak w biznesie – siłą rzeczy jesteśmy wyrzucani z poczucia równowagi. Czy rzeczywiście tak jest?

MŁ: Tak jest. Ta równowaga odnosi się do naszej fizyki. Z doświadczenia powiem, że kiedy przez kilkanaście lat trenowałem sporty walki, zawsze istniała kwestia przeciążeń, nierównomiernego rozkładu obciążenia. Często coś mnie bolało: najczęściej plecy, czasami pośladki, nogi albo nawet szyja. Kiedy zacząłem trenować kettlami, zapomniałem co to jest ból pleców, bioder albo bóle przeciążeniowe. W tym przypadku chodzi właśnie o symetrię pracy. A drugie odniesienie, ta kwestia mentalna czy bardziej, jak powiedziałeś, podejście biznesowe, to jest nic innego jak skupienie się na sobie, ciężka praca, konsekwencja w działaniu, a także efekty z niej wynikające.

 

Droga na szczyt

WO: Jesteś mistrzem świata, masz liczne tytuły, chyba jako jedyny Polak zdobyłeś również tytuł „Master of Sport World Class”.

MŁ: Już teraz nie jestem jedynym Polakiem, który może pochwalić się tym tytułem, ale faktycznie przez długi czas tak było.

WO: Jednak żaden sukces nie jest trwały. Jak radzisz sobie z poczuciem, że są młodsi zawodnicy? Czy Ty jeszcze musisz sobie coś udowadniać?

MŁ: Nie. Myślę, że jestem na tym etapie, że nie muszę sobie już niczego udowadniać. Owszem, długo miałem takie poczucie, że musiałem za wszelką cenę być pierwszy, jedyny. Ale teraz wiem, że do tego się dojrzewa i ja już tę dojrzałość osiągnąłem. Mam za sobą kilka sukcesów, już nie muszę nikomu niczego udowadniać.

WO: Jak zapewnić sobie zwycięstwo? Kiedyś przeczytałem w pewnej książce, że potrzebne są cztery składniki: siła jako taka, wytrzymałość, wytrzymałość tej siły w trakcie zawodów, jak również
–ku mojemu zaskoczeniu – elastyczność. Czy tak jest? Mógłbyś powiedzieć coś o każdym z tych elementów?

MŁ: Według mnie elastyczność jest podstawą siły i wytrzymałości, ponieważ rozciągnięte ciało powoduje wzrost naszej wydajności i wydolności, choćby poprzez poprawę krążenia, a co za tym idzie metabolizmu mięśni. To jest absolutna podstawa. Siła również w pewnej części za to odpowiada, ale wytrzymałość oraz wytrzymałość siłowa to są kluczowe elementy, bez których to, co robimy na zawodach z kettlami, byłoby czymś mało realnym. Jest to naprawdę ciężka praca. Wymaga innej metodyki treningowej, ale jest to jeden z etapów treningu, bo w tych etapach mamy i przygotowanie siłowe, wytrzymałościowe oraz wytrzymałościowo-siłowe. A do tego wszystkiego należy nieustannie dodawać rozciąganie, stretching, a także mobilność.

WO: Czyli cały czas sięgasz prawą ręką do lewego ucha?

MŁ: Staram się. (śmiech)

WO: Czy miałeś momenty kiedy coś Ci się zupełnie nie udało, odniosłeś największą porażkę i miałeś ochotę rzucić to wszystko? Jeżeli tak, i udało Ci się wrócić, to jak to zrobiłeś?

MŁ: Momentów „upadków” było kilka. Jednym z nich był start na zawodach międzynarodowych we Włoszech, kiedy naprawdę byłem bardzo dobrze przygotowany, a w trakcie zawodów okazało się, że wystartowałem jakbym dopiero co, parę miesięcy temu, wziął kettla pierwszy raz w rękę. To jest sport, pomimo tego, że bardzo intensywnie trenujemy, jesteśmy tylko ludźmi i musimy mieć świadomość tego, że otoczenie, atmosfera, pogoda, stres, całodniowa podróż, zmiana czasu, mogą mieć wpływ na to, jak start będzie przebiegał. Ja wygrywałem dość często, ale przegrywanie też jest jednym z elementów, który dużo uczy i trzeba wyciągnąć z tej nauki wnioski. Mnie pomaga team, drużyna, która wspierała mnie w czasie przygotowań i podczas startu. Otrzymałem od nich takie wsparcie, jakie rzadko kiedy dostaje się po poniesieniu porażki.

WO: No właśnie, kettle podnosi się samodzielnie. Natomiast ile osób pracuje na sukces mistrza?

MŁ: To jest cały sztab ludzi. Ja akurat staram się trenować sam, ale to, że trenuję sam nie zmienia faktu, że potrzebuję życzliwych i mądrych ludzi wokół. Jedną z osób zawsze proszę, żeby mi podpowiadała co robię źle w trakcie startów, bo ja tego nie jestem w stanie na bieżąco wychwycić. Co do dopingu też istnieją pewne wymagania. Doping w przypadku mojego startu musi być ściśle określony, konkretny, rzeczowy, taki, który mnie nie rozprasza, a pozwala wyeliminować ewentualne błędy i o tym wszystkim otaczający mnie ludzie już wiedzą.

WO: Czyli to jest planowanie albo zwiększanie prawdopodobieństwa sukcesu poprzez dobieranie sobie odpowiednich ludzi wokół siebie?

MŁ: Oczywiście, że tak. Moim zdaniem dobór ludzi jest kluczowy. W Polsce mamy taką ekipę, że jak jedziemy na zawody międzynarodowe, to każdy z teamu jest – jak to się mówi – odpowiednią osobą, na odpowiednim miejscu. To też jest bardzo ważna składowa i element sukcesu.

WO: W drodze na szczyt zawsze pojawiają się ludzie – mentorzy. Ktoś, kto Ci pomógł jednorazowo, bądź cały czas był przy Tobie. Czy mógłbyś powiedzieć kto szczególnie Cię zainspirował albo pomógł osiągnąć poziom mistrzowski?

MŁ: Myślę, że cały zespół ludzi, z którymi pracuję oraz rodzina. Jest to całe środowisko kettlowe, osoby, które pomagają w przygotowaniu i organizacji. Nie chcę wymieniać ich z imienia i nazwiska, bo to naprawdę spora grupa. Ogólnie ludzie, którymi się otaczam, zarówno w środowisku kettlowym, jak i prywatnie, zawsze wspierają mnie w tym co robię i pomagają mi w tym, żebym nadal odnosił sukcesy na najwyższym poziomie.

WO: Czy można wygrać zawody przypadkiem?

MŁ: Nie.

WO: Pytam, bo czasami w biznesie odnosi się sukces trochę tak, jak nagrywa się piosenkę, która staje się przebojem. A potem okazuje się, że to był zespół jednego przeboju. Czy są zawodnicy, którzy doszli do jakiegoś poziomu albo zwyciężyli trochę na zasadzie przypadku lub szczęścia?

MŁ: Opowiem Ci swoją sytuację ze startu z zawodów na Litwie. W konkurencji, w której startowałem, prócz mnie i kilku innych zawodników na moim poziomie, był też jeden zawodnik ze światowej czołówki. W tamtym czasie znacznie lepszy ode mnie. Oczywiście ja nawet nie myślałem o tym, że mogę z nim wygrać. Okazało się, że wystartowaliśmy razem i on w połowie startu po prostu poddał się i odłożył kettle, ja dotrwałem do końca. Pobiłem wtedy swój życiowy rekord i ustanowiłem nowy rekord Polski. Spytałem później Arthura: co się stało? On odpowiedział: „spaliłem się psychicznie”. Takie nieprzewidywalne sytuacje również mogą się pojawić. Nie wiem czy był to przypadek, czy zaprocentowała moja ciężka praca, ale na pewno osiągnąłem sukces i zdobyłem dodatkowe doświadczenie.

WO: Jim Collins, jeden z profesorów, wykładowców i guru od zarządzania mówi, że czasami trzeba być dobrze przygotowanym i liczyć na tak zwany „zwrot na szczęściu”. Tylko ci wygrywają, którzy są dobrze przygotowani, ale ten „zwrot na szczęściu” jest możliwy. Takie sytuacje też powodują,
że – przynajmniej w moim wypadku – ta wytrwałość w byciu przygotowanym sprawia, że chce się człowiekowi chcieć. Natomiast, żeby dojść do jakiegoś poziomu pewne rzeczy robimy, ale również decydujemy się czego nie robić. Dlatego czasami się zastanawiam, co jest ważniejsze. Czy to, co robimy, czy decyzje czego nie robimy, żeby osiągnąć nasze wymarzone miejsce, cel, sukces w życiu prywatnym, zawodowym, bądź właśnie sportowym. Jak jest w Twoim przypadku?

MŁ: U mnie generalnie jest tak, że bardzo się skupiam na tym, co robię. Owszem, to, czego nie robimy, jest podstawowym elementem tego, co robimy. Natomiast trening zawsze był dla mnie na pierwszym miejscu. Nigdy nie kusiło mnie zarywanie nocy, alkohol lub jakiekolwiek rzeczy, które mogłyby obniżyć ten wypracowany już poziom. Natomiast gdzieś w sferze moich marzeń zawsze było to, do czego już doszedłem, ale tak naprawdę, to, co mam przed sobą też nie pozwala mi na to, żeby sobie już odpuścić.

WO: O to bardzo często pytam, szczególnie sportowców – talent czy ciężka praca?

MŁ: Zdecydowanie ciężka praca.

WO: Największe kompromisy, na które musiałeś pójść, żeby dojść do poziomu mistrzowskiego?

MŁ: Myślę, że największym kompromisem była ilość czasu poświęconego na sport, kosztem czasu spędzonego z rodziną. To najtrudniejszy element tej całej układanki. Był taki okres, gdy startowałem po szesnaście razy w roku, w różnych częściach Europy. Wiązało się to nie tylko z brakiem czasu dla rodziny, ale także z inwestowaniem dużych nakładów finansowych w ten sport. Myślę, że to są dwie najistotniejsze kwestie.

WO: Napisałeś kiedyś, że kettle pomogły Ci poradzić sobie z sytuacjami nieprzewidzianymi. Wytłumacz mi, jak w „nudnym” podnoszeniu kettla mogą być sytuacje nieprzewidziane?

MŁ: Podnoszenie kettla może wydawać się nudne chyba tylko dla widza. Zawodnik dobrze przygotowany ma ułożoną całą strategię startu, jest to: liczba powtórzeń na minutę, cykl oddechowy, rozluźnienie – napięcie, analiza, feedback. To nam daje obraz tego, jak jesteśmy wytrzymali, jak dobrze przygotowani, czy dobrze oddychamy, kiedy odczuwamy zmęczenie, kiedy rytm staje się zaburzony i jak możemy temu zaradzić. To jest duża wiedza pochodząca ze strategii startowej, krzywa, która stara się wyjść na zero do linii prostej, która walczy o utrzymanie równowagi. Uwierz mi, naprawdę nie ma w tym nudy.

WO: W trakcie treningu, w trakcie zawodów, a szczególnie sportów siłowych i sztuk walki, pojawia się na pewno co jakiś czas ból. Jak jest w treningu z kettlami? Czy ból zwalcza się środkami przeciwbólowymi czy są też jakieś inne metody?

MŁ: Nie, jeżeli mamy poprawną technikę i regularnie się rozciągamy, to nie powinno być z tym problemu, ból nie powinien zaburzać startu. Są oczywiście sytuacje, kiedy bolą nas mięśnie, ale jest to wynik ciężkiej pracy i zaangażowania, a także stresu związanego z zawodami czy treningiem. Nie spotkałem się z sytuacją w kettlach, żeby wydarzyło się coś tak poważnego, co wyłączałoby kogoś z uprawiania tego sportu.

 

Coś więcej niż tylko sport

WO: Przeczytałem gdzieś, że lepiej niż środkami farmakologicznymi, z bólem walczy się poprzez skupienie na własnym ciele i znalezienie jego prawdziwej przyczyny. Na ile Ty się utożsamiasz z taką opinią?

MŁ: Jest w tym bardzo dużo racji. Jako fizjoterapeuta powiem, że oczywiście się z tym zgadzam. Natomiast ważne jest, żeby w trakcie treningu czy startu, nie dopuścić do jakiejkolwiek sytuacji przeciążeniowej, która mogłaby się objawić dużym bólem. Jest to po prostu nienaturalne.

WO: Wróćmy do tematu, o którym mówiliśmy przy okazji trenowania, czyli do skupienia się na własnym ciele. Żeby je osiągnąć, to właśnie słowo „skupienie” pojawia się jako jeden z elementów, który – mam wrażenie – prowadzi nas do polepszania tego, co robimy. Jesteśmy atakowani, szczególnie w dzisiejszym świecie, całymi tysiącami, milionami wręcz informacji. Jaka jest Twoja niezawodna metoda na skupienie się?

MŁ: Przede wszystkim dużo myślę, o tym jaki mam cel, jak ja to nazywam „trenuję w głowie”. Wszelkiego typu badania dowodzą, że to, co „robimy w głowie”, nawet niestosując ćwiczeń fizycznych, wpływa na nas tak, jakbyśmy te ćwiczenia fizyczne wykonali. Mam też zawsze wcześniej przygotowaną playlistę utworów, których słucham przed startem. Dzięki temu jestem w stanie się wyłączyć i skupić na zawodach.

WO: Czy mindfulness, które obecnie funkcjonuje również w biznesie, czyli świadomość umysłu i techniki medytacyjne, są obecne w kettlebell?

MŁ: Tak, oczywiście. Ja nigdy nie zagłębiałem się w techniki mindfulness, ale wykorzystuję wizualizację, czyli trening mentalny, słucham ulubionej muzyki, żeby uzyskać efekt wyciszenie się. Stosuję to w praktyce, głównie przed zawodami, ale także na co dzień, w czasie treningu.

Co ciekawe, parę lat temu, kiedy kończyłem swój pierwszy kierunek studiów: pedagogika ze specjalnością kultura fizyczna i zdrowotna, pisałem pracę magisterską na temat przygotowania mentalnego zawodników sportów walki, na przykładzie brazylijskiego jiu jitsu. Skłoniła mnie do tego bardzo ciekawa sytuacja. Dawno temu, przygotowując się do zawodów w brazylijskim jiu jitsu, trenowałem dwa razy dziennie, a przed zaśnięciem codziennie, przez okres około trzech miesięcy wyobrażałem sobie, jak walczę na zawodach, wizualizowałem sobie każdy szczegół. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia o treningu mentalnym, a odczuwałem lekką presję, bo trener pokładał we mnie duże nadzieje. Okazało się, że trzy walki na Mistrzostwach Polski były dokładnie takie, jak je sobie rozpracowałem wcześniej w głowie. Dlatego postanowiłem zgłębić temat i napisałem o tym pracę, wieńczącą moje studia.

WO: Czyli znowu wracamy do równowagi i pewnego rodzaju efektu – paradoksalnie, pomimo że kettlebell lifting nie wygląda naturalnie – to powoduje, że stajemy się bardziej proporcjonalni, zrównoważeni, zarówno cieleśnie, jak i psychicznie, w skupieniu i świadomości samego siebie.

MŁ: Oczywiście. Kettle są najbardziej uniwersalnym sprzętem, jaki do tej pory udało mi się poznać.

WO: A już masz w tej kwestii doświadczenie.

MŁ: Tak, mam doświadczenie. Jeżeli używamy go w sposób umiejętny, prawidłowy i poprawny, to myślę, że nic lepszego nam do szczęścia i dobrej sylwetki nie potrzeba.

WO: To jakie nawyki zyskałeś dzięki treningom z kettlami? Mam wrażenie, że jeżeli mówimy o dużej precyzji i o samoświadomości ciała, to nie może się dziać bez pewnej refleksji, a ta refleksja z kolei powoduje, że musimy w sposób systematyczny myśleć o tym sporcie. Czy takie podejście do tego sportu było trudne czy łatwe w Twoim przypadku?

MŁ: U mnie historia zaczęła się dość ciekawie. Zrezygnowałem z zawodowego trenowania sportów walki i szukałem dla siebie innej aktywności. Znalazłem kettle, przełamałem się, spróbowałem, zacząłem trenować i okazało się, że bardzo mi się to podoba. Spytasz dlaczego? Bo jest to praca indywidualna, trzeba się skupić, człowiek jest sam odpowiedzialny za to, co osiągnie. Sporty walki trenowałem ponad dwadzieścia lat, znam swoje ciało i wiem, ile mogę od niego oczekiwać i co mogę z niego „wycisnąć”. Dlatego w moim przypadku była to już tylko kwestia nauki techniki, a później jej szlifowanie.

WO: Czyli znowu wracamy do samoświadomości, skupienia i słuchania samego siebie. Przypomina mi się jeden z cytatów Bruce’a Lee, bohatera mojego dzieciństwa, który powiedział, że osoba odnosząca sukcesy w sporcie może być absolutnie przeciętna, natomiast musi być mistrzem w skupieniu się na tym, co rzeczywiście robi. I trochę, jak tak opowiadasz, przypomina mi to właśnie trening kettlami, który według mnie z boku wygląda jak sport wyjątkowo ryzykowny dla ciała, a jednocześnie powodujący, tak jak mówisz, zarówno naturalny rozwój mięśni, jak i budowanie poczucia symetrii i równowagi.

MŁ: Tak, dobrze to ująłeś. Dla laika może to wyglądać nienaturalnie, ponieważ są tam różne pozycje mogące sprawiać wrażenie niezdrowych i niefizjologicznych, zawodnik jest pozornie trochę przygarbiony. Ale pamiętajmy, że nie jest to nic złego, to jest pełen zakres ruchomości stawów kręgosłupa, ogólnie stawów barków, bioder czy kolan. To jest całkowicie naturalne od strony biomechanicznej organizmu, zwłaszcza, gdy wyrobimy w sobie odpowiednie nawyki, a nasze ciało nauczy się odpowiednich pozycji.

 

Od pasji do inspiracji

WO: W jaki sposób motywowałeś siebie, żeby właśnie ten nawyk ćwiczenia utrzymać?

MŁ: U mnie akurat nawyk był wyrabiany od dziecka. Tak jak wspomniałem, ja od dziesiątego roku życia trenowałem sporty walki. Już wtedy była wtłaczana we mnie zasada systematyczności, więc nawyk pojawił się naturalnie. W przypadku osób trenujących, które chcą osiągnąć sukces, czy zajść wysoko w czymkolwiek, nie tylko w sporcie, systematyczność i nawyk jest czymś niezbędnym.

WO: Czy jesteśmy w stanie trenować kettlebell lifting lub jakiekolwiek inne zajęcia z kettlami bez trenera?

MŁ: Moim zdaniem jest to bardzo trudne wyzwanie.

WO: Trafiają do Ciebie ludzie, którzy chcieliby popracować z kettlami, często również osoby, które nigdy wcześniej nie trenowały. Co według Ciebie jest najlepszą motywacją, żeby takiego nawyku właśnie się nauczyć? Jak przeprowadzić taką osobę, żeby ten nawyk nabyła? Wiadomo, że on po pewnym czasie może przynieść znakomitą nagrodą, ale po drodze pojawia się wiele informacji zwrotnych, że robi się coś nie tak, to może demotywować?

MŁ: Robienie czegoś niepoprawnie jest czymś naturalnym w procesie nauki. Jeżeli ktoś przychodzi pierwszy raz, nie może za dużo od siebie oczekiwać. Ja też za każdym razem tłumaczę, że to długotrwały proces. Każda nauka polega na popełnianiu błędów. Nie urodził się ktoś, przynajmniej ja kogoś takiego nie spotkałem, kto by od razu robił wszystko idealnie. Więc rozwój wiąże się z miesiącami, a czasem nawet latami, budowania tych nawyków i poprawnych zasad. To właśnie bazując na tym, osiągamy później większy lub mniejszy sukces.

WO: Jaką stosujesz metodę motywowania? Chwalisz podopiecznych czy raczej wyraźnie zaznaczasz czego robić się nie powinno? A może naprzemiennie? Jak ludzie to odbierają?

: Nie jest to łatwe dla osoby ćwiczącej. Ja staram się tym żonglować – tłumaczę jak jest dobrze, a jak niepoprawnie, jak to wpływa na całokształt. Tłumaczę konsekwencje – co będzie w przypadku, gdy robisz coś źle, jaki niechciany efekt to przyniesie za pół roku, rok. A gdy robisz coś dobrze, to jakie będą twoje korzyści.

WO: Jaki jest Twój największy sukces trenerski?

MŁ: Zawodnicy, których trenuję osiągnęli tytuły: mistrza Polski, podium mistrza Polski, a nawet podium mistrzostw Europy i mistrzostw świata. Jednak przede wszystkim pokonali własne słabości.

WO: Prowadzisz zajęcia z bardzo różnymi osobami. Czy był ktoś, kto Cię zaskoczył techniką albo informacją, co osiągnął dzięki treningowi z kettlami? Czy jest ktoś, kto przyszedł i powiedział: „dzięki temu, że zacząłem trenować kettle, udało mi się to albo to”? Może ktoś uzyskał coś więcej niż bardziej umięśnione ciało i lepsze samopoczucie?

MŁ: Tak, powiem ci nieskromnie, że spotykam się z tym na co dzień.

WO: Co to jest? Co mówią ludzie?

MŁ: Dzięki sportowi i treningom ze mną ludzie osiągnęli lepsze efekty w pracy, wykształcili w sobie systematyczność i konsekwencje w działaniu, nauczyli się tego, że trzeba być wytrwałym w tym, co się robi. Tak naprawdę sukcesem trenerskim jest to, że praca, którą wykonuję, czyli bycie trenerem personalnym i grupowym, przynosi mi i moim podopiecznym dużą satysfakcję. Takie efekty to jest naprawdę najlepsza zapłata.

WO: A jakie cele sobie jeszcze stawiasz? Co byś chciał osiągnąć jako sportowiec w przeciągu najbliższych dziesięciu lat?

MŁ: Jako sportowiec chciałbym być cały czas w dobrej formie, zająć się organizacją zawodów, rozwojem tego sportu jako działacz, być dobrym trenerem, osiągać w tej dziedzinie sukcesy. Jako zawodnik owszem też, bo jest to dla mnie coś naturalnego, ale to obecnie nie jest już mój priorytet.

WO: Jako zawodnik masz dyscyplinę, jako trener – doświadczenie. Jak to, czego się nauczyłeś jako zawodnik, wykorzystujesz w roli trenera i odwrotnie? Pamiętam, że kiedyś usłyszałem od pewnej osoby, że gdy prowadzi zajęcia z grupą, uczy się o wiele więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Czy masz podobnie? Jak łączysz te dwie funkcje, zupełnie różne role?

MŁ: Pełniąc rolę trenera staram się przede wszystkim przekazać moje doświadczenie, wynikające z bycia zawodnikiem. Wiem, co czuje osoba, która jest w trakcie startu, która jest obciążona kettlami, walczy o to, żeby wytrwać w założonym czasie. Sam wykorzystuję trening mentalny, więc również ludziom staram się przekazać, jak powinni myśleć i co powinni myśleć, czym się kierować, na co zwrócić uwagę, jak się zrelaksować. To są szczegółowe rzeczy, ale bardzo istotne elementy.

WO: Czy usłyszałeś kiedyś od osoby, którą trenowałeś, coś, co spowodowało, że sam zacząłeś inaczej ćwiczyć, może było to coś inspirującego? Nawet na zasadzie przypadkowej uwagi bądź informacji „fajny pomysł, a ja zrobiłem to tak”. Czy zdarzają Ci się takie sytuacje?

MŁ: Tak, to dzieje się na co dzień. Ja bardzo słucham ludzi, z którymi trenuję. Czasami ich uwagi są rzeczywiście wartościowe.

WO: Chciałem porozmawiać o tym, co przenosisz ze sportu do życia prywatnego. Czy są jakieś umiejętności, które zyskałeś dzięki trenowaniu kettli? Jeśli tak, to które, czasami nawet podświadomie, wykorzystujesz w codziennym życiu?

MŁ: Myślę, że tak, na pewno tak.

WO: A najważniejsze z nich?

MŁ: Konsekwencja, dobra motywacja i wytrwałość w działaniu.

WO: Bywa, że kariera sportowa jest bardzo krótka. Co sportowiec może dać od siebie w biznesie czy w życiu po zakończeniu kariery? Czy według Ciebie, oprócz wytrwałości, są jakieś wyjątkowe cechy, które u Ciebie występują w sposób naturalny i dziwisz się, że inni ich nie mają?

MŁ: Ja zazwyczaj jestem optymistą, w tym co robię. To jest cecha, której często brakuje ludziom, z którymi rozmawiam, a u mnie jest po prostu naturalna. W sporcie zawsze widziałem siebie na pierwszym miejscu podium, to poczucie towarzyszyło mi od zawsze. Myślę, że w kwestiach organizacyjnych jest dokładnie tak samo. Chcę być najlepszy i dążę do tego.

WO: Obecnie przygotowujesz się do listopadowych Mistrzostw Świata, ale tym razem nie jako zawodnik, a organizator. Czy trudno jest promować kettle w Polsce?

MŁ: Trudno, ponieważ jest to sport mało znany, słabo promowany, a przez to dla przeciętnego widza mało interesujący.

WO: Właśnie, powiedz mi szczerze, nie nudzi Ci się przy kettlu? Bo patrząc na zawody mam wrażenie, że cały czas wykonuje się tak naprawdę te same ruchy. Dlatego zastanawia mnie to, jak to jest, że ludzie mogą lubić kettle?

MŁ: Ludzie mogą kochać kettle! Przecież to jest ciągła praca organizmu, na najwyższych obrotach. Dlatego uważam, że nie ma możliwości, żeby się tym znudzić. Zawodnik za każdym razem, chwytając za kettla, dąży do tego, by być odrobinę lepszym – zrobić jedno powtórzenie więcej, wytrzymać jedną sekundę dłużej. To jest ciągła praca nad sobą i dążenie do celu, jaki sobie obraliśmy.

WO: Maćku, dziękuję Ci za poświęcony czas, niezwykle przyjemnie rozmawia się z człowiekiem tak pełnym pasji do tego co robi.


Look for others inspirations, interviews? Go for p2v